poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wilanów 2016

 
 
IV Mistrzostwa Świata w grę Ogniem i Mieczem były dla mnie niezwykle udane. Odnotowałem wysoki wzrost zajętej lokaty (2014 - 33, 2015 – 18, 2016 – 7) oraz oczywiście świetnie się bawiłem. Grałem tradycyjnie podjazdem Hadży Gireja, 4 razy maksymalnym (6 ordyńców z kałkanami, 9 ordyńców, 6 sipahów z kałkanami bez kopii, 6 beszli, 5 lekkiej jazdy wołoskiej) a raz jeden poziom niżej (6 ordyńców z kałkanami, 6 ordyńców, 6 sipahów z kałkanami bez kopii, 6 beszli, 4 lekkiej jazdy wołoskiej). Dla niepoznaki i wywołania lekkiego zamieszania, napisałem, że gram Turcją, choć ten podjazd ma więcej wspólnego z tatarami.

Moja pierwsza bitwa to bratobójczy pojedynek z tatarami Eda z Holandii. Nic mi w tej bitwie nie wychodziło. Przegrywałem wszystkie rzuty na inicjatywę i zawsze ruszałem się pierwszy. Sipahy nie zdawali morale, słabo wszystko strzelało. Graliśmy na rozpoznanie punktów. Nie pamiętam ile punktów zdołam uciułać, ale ostatnie dwie tury, to walczyłem, żeby dostać tylko strategiczną porażkę i uratować choć jeden punkt. Udało się, ale moja pozycja w rankingu dramatycznie spadła.


Druga bitwa była ze Szwedami Najemnika. Był to atak na wioskę. Adam poszedł na zwarcie, ale zapomniał, że Szwedów trzeba ubezpieczać od boków i tyłu. W efekcie po 3 turach robiłem 2 kanapki z dwóch skwadronów rajtarii. W 5 turze pozostali tylko dowódcy, ukryci w lesie. Dzięki pogromowi udało się wygrać historyka i można powiedzieć, że odrobiłem straty.

Ostatnią sobotnią bitwę toczyłem z Mariuszem (Emen75). Jego wojsko koronne broniło przepraw. To była chyba najbardziej emocjonująca bitwa w mojej historii gracza. Zaczęło się bardzo źle. Ordyńcy, ci którzy mieli odnaleźć bród, dostali panikę i aby nie ryzykować, zebranie ich kosztowało mnie 3 rozkazy. Sipahy, którzy jako piersi dotarli do brodu, dostali prosto w gębę z bandoletów i uciekli. Drudzy ordyńcy, zostali zablokowani w rzece, bo Mariusz od razu pozbierał się po panice z efektu specjalnego. Jedyną dobrą rzeczą było opóźnienie na jednej kompanii dragonów, która strzegła mostu. Pozostała druga, w umocnieniach. Ciężar walki wzięli na sienie beszli, którzy przewalili się przez most, zdawali testy po stracie podstawki i zaciekle walczyli z pancernymi i dragonami. Przez całą bitwę stracili 4 podstawki, ale za każdym razem zdawali morale i absorbowali centrum przeciwnika. 3 podstawki ordyńców, pożyczone od Konrada, wyszły z DO. Poświęciłem je szarżując na pancernych ubezpieczających bród. Uciekli, ale tak daleko odciągnęli przeciwnika, że w efekcie nie zdołał on wrócić tu gdzie był najbardziej potrzebny. Bród w końcu zajęli ordyńcy i Wołosi. Przy moście w ostatniej turze były 2 podstawki dragonów i skwadron jazdy kozackiej z 2 ranami. Z moich sił 5 sipachów po mojej stronie, 6 ordyńców, także na moim brzegu i na stronie Mariusza pozostałość beszli, którzy walczyli na śmierć i życie z dragonami, nadciągającymi z opóźnienia. W ostatnim ostrzale, moi ordyńcy trafili w końcu kozaków na dalekim zasięgu. Spadła ranna podstawka, a skwadron nie zdał morale i uciekł. Most był mój. Wygrana taktyczna wypracowana z takim trudem cieszyła jednak bardzo. Po trzech turach, wyglądało bowiem na to, że przegram z kretesem.


Czwarta bitwa to dwa wzgórza, o które toczyłem walkę z Maćkiem (Mattski80). Losowanie paniki –fatalne. Dostali ją najsłabsi wolontarze, którzy nie weszli już do walki. Maciek skupił swe siły na moim lewym skrzydle i centrum, prawe osłaniając 2 wolontarzy i ową zdezorganizowaną dwójką szlachciurów. Zacząłem źle, paląc szarżę sipahami, którzy się nie zmieścili między polem a wysuniętą górką. W efekcie 6 ordyńców walczyło samotnie z 3 pancernych i kozakami. Dostali bęcki uciekli. Centrum więc sobie sam wyczyściłem ze swoich wojsk. Tatarzy się zebrali, a sipahy nie. Stanęli tylko u podnóża bliższej górki. Maciek chciał wyprowadzić część sił za stół. Zrobił jednak ten błąd, że zapomniał, że moje oddziały mają oczy wszędzie, także w końskich zadach. Dało mi to możliwość zaatakowania na moim lewym skrzydle przy samej krawędzi z 3 stron chorągwi kozaków. Zginęli, dezorganizując jeszcze trzecią chorągiew wolontarzy. Pancerni z dzidami, jacyś byli wrażliwi na ostrzał i udało się ich zdezorganizować. To pozwoliło mi odetchnąć na flance. W centrum sipachów nie zebrałem do końca, ale o dziwo wytrzymali atak dając możliwość zaatakowania odkrytej flanki pancernych. Dotarli też Wołosi, którzy z drugiego boku zaczęli wsadzać rany kozakom ostrzałem. Beszli ganiali wolontarzy, ale potem wrócili do centrum, ubezpieczając od strony opóźnionych pancernych. Na koniec się okazało, że miałem bardzo małe straty. Maciek duże i większość scenariusza była moja. Jednym małym punktem udało się wywalczyć strategiczne zwycięstwo.

Ostanie starcie to znowu dwa wzgórza z Maćkiem – Drapichrustem i jego „dziwnymi” Szwedami z Armii (trzeba było przeglądnąć podręcznik, to bym wiedział, że mogą mieć dwa działa). Tym razem sipahy były na dalekim wzgórzu. Zapomniałem o nieoczekiwanych posiłkach i zaatakowałem dopiero w drugiej rundzie. Ostrzał pierwszej przetrwałem, ale drugiej już nie. Straciłem 3 podstawki i uciekłem. Na szczęście sipahy się zebrali,ale do końca nie starczało dla nich rozkazu. Potem bezskutecznie przez całą grę próbowałem ściągnąć nieoczekiwane posiłki, bez rezultatu. Jak się okazało na końcu, gdyby weszli, byłbym bez strat i miał strategiczną wygraną. A tak było taktyczne zwycięstwo. Wracając do bitwy, Maciek dziwnym trafem zadowolił się uzyskaniem bliższej sobie górki i zatrzymał się, trzymając tam większość sił i dużego dowódcę. Na moim prawym atakował 4 dragonów i 4 rajtarów z małym dowódcą. Centrum trzymały działa, muszkieterzy i jakaś dziwna rajtaria (pospolite ruszenie). 3 tury trwało, zanim zebrałem siły na moim prawym skrzydle, żeby zaatakować. Maciek fatalnie strzelał dragonami, a rajtarzy przyparci przez 9 ordyńców i 5 w Wołochów uciekli w zagajnik, gdzie jednak szybko się zebrali. Lasek na tyle ich jednak spowolnił, że w nim zostali do końca bitwy. Dragoni, nie bez kłopotów zostali pokonani przez Wołochów. Tu także miałem flankę i front, ale wygrałem tylko jednym punktem, bo zapomniałem, że w lesie mają 6 odporności i +2 do wyniku walki wręcz. Udało się i do końca biegaliśmy po tym lesie. Maciek pozostawał bierny na skrzydle, na którym wygrał wzgórze (jego prawe, moje lewe), co dało mi możliwość rozjechania tej dziwnej rajtarii, zmasowanym atakiem ordyńców. W ucieczce przewalili się przez działo i muszkieterów, którzy zdali jednak oba testy morale. Ale z nerwów wypuszczony kartacz i palba muszkieterów była całkowicie niecelna. To była 5 tura i z braku czasu zdecydowaliśmy, że kończymy.


W 3 ostatnich bitwach za każdym razem przegrywałem dramatycznie przez 3 pierwsze tury, doprowadzając do wygranych w dwóch-trzech następnych.

Dzięki wszystkim za grę i miłe wieczorne afterparty.
 
Na zdjęciach ja, Ed, Adam i walki o wieś z Adamem.

2 komentarze:

  1. Swietne i emocjonujące starcia. Sam rozważam przyjazd w przyszłym roku. Tak patrząc na Two progres, to w przyszłym roku powinieneś wygrać turniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dięki, ale takie proste to to nie jest. Wynikiem sam jestem zaskoczony, bo aż tak dużo nie gram, a pierwszą bitwę strasznie przegrałem.

    OdpowiedzUsuń