niedziela, 16 marca 2014

Wieś jest nasza - Miénk a falú


Nasze niewielkie, 400-punktowe siły miały zdobyć angielską osadę nad rzeką Cichą, u stóp góry Głowa cukru. Rozpoznanie naszych indiańskich sojuszników donosiło, że rejon wioski obsadzają 250-punktowe siły - Anglicy wsparci przez Mohawków. Mimo takiej przewagi wroga, nasz dowódca pułkownik Martę Sowę zdecydował się atak. Widok wioski przed atakiem był wprost sielankowy.





Nasza regularna piechota rozpoczęła szturm na wieś idąc drogą między polami.



Lewe skrzydło osłaniane było przez oddział Huronów.


Skrajną pozycję zajmował skromny oddziałek marines, który obchodził Głowę cukru z ukrytym zamiarem wejścia do wsi. Przez połowę gry Yori go nawet nie zauważył. A jak zauważył, to było już za późno.


Poruszenie we wsi. Lekka piechota zajmuje pozycje, podobnie osadnicy.



Na naszym prawym skrzydle marines zmagają się z Mohawkami, którzy zajęli dobre pozycje do ostrzału i prażyli nas niemiłosiernie z łuków i muszkietów.


Osadnicy zakończyli manewr obsadzenia jednego z domów właśnie wtedy, kiedy zakradli się do niego moi marines, aby go puścić z dymem wraz z załogą. Lekka piechota brytyjska chciała się kopać z koniem - czyli strzelać na dystansie z regularną piechotą francuską.


Po pewnym czasie Brytyjczycy także schowali się do domu, drugi z oddziałów skrył się w nadrzecznych szuwarach.


Oddział naszych marines idący przez łan zboża dostał się pod morderczy ogień z domu i z rzecznych szuwarów. Został wybity do nogi. Jedną salwą!




Marines podpalili dom i wykurzyli z niego osadników, atakując ich nastęnie w walce wręcz. To była masakra, przeżył tylko burmistrz i właściciel osady. 



Na prawym skrzydle szło nam dość słabo - strzelanie się z Indianami powodowało nasze straty bez widocznych rezultatów.


Nasi Huroni, zakradli się i zaatakowali wręcz kryjący się w szuwarach oddział lekkiej piechoty. Rozbili ich i zadali im ciężkie straty. Ostrzał regularnej piechoty wyrzucił lekką piechotę z domu. To była wspaniała salwa!





Na placu we wsi pozostał tylko właściciel, rozniesiony następnie przez tomahawki Huronów.


Na prawym skrzydle nadeszły posiłki Yoriego - dwa oddziały Mohawków z dowódcą. Ich ataki okazały się jednak mało skuteczne. Nasi marines zostali osłabieni, ale ustali na polu bitwy i przegnali Mohawków. Oddział Indian Yoriego z lasu, który tak się nam dał we znaki, został z niego wyrzucony przez misia grizzly (zdarzenie losowe), który zdenerwowany ostrzałem, jednego z Indian zeżarł, resztę przegnał.






Mimo ciągnięcia karty morale (za łączne wysokie straty) i mimo wyrzuconej jedynki,  oddział francuskiej regularnej piechoty ustał i wieś była nasza. Vive la France! 


Dziękujemy Yoriemu za grę, Kazikowi za fajny scenariusz, Drapichrustowi za niektóre zdjęcia i towarzyszenie podczas bitwy, a Janiemiu za dobre rzuty kostką! Fajnie było spędzić z Wami sobotnie popołudnie.

5 komentarzy:

  1. These pictures are really nice, lovely colors and beautiful minis!

    OdpowiedzUsuń
  2. And what is the most important, our French force won that evening!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamiarem mojej lekkiej piechoty nie było kopanie się z koniem, czyli strzelanie z Twoimi regularsami, ale opóźnianie ich marszu do wsi. (Jeśli strzelasz i przeładowujesz - to nie maszerujesz). Uległem miażdżącej sile przeciwnika - jak sam piszesz 400 pkt. przeciwko 250 nie licząc misia :)

    Jedynie Indiańskie posiłki za 104 pkt. mogły zmienić przebieg bitwy, ale przybyło jakieś wyjątkowo mało bitne plemię, składające się raczej z rolników i zbieraczy, a nie wojowników i myśliwych. Cóż jaka zapłata, takie posiłki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Fakt, punktowo byla spora roznica, do tego regularsi mieli miejsce do rozwiniecia prawie caly czas widoczny cel. Problem u nich jest wtedy jak cel znika (chowa sie, odejdzie) a nowy jest zbyt daleko. Wowczas droga punktowo jednostka marnuje sie.

    OdpowiedzUsuń