Zagraliśmy z Janim w niedzielne przedpołudnie zwyczajową ustawkę w Lion Rampant. Siły jak zwykle nie były równe. Jani prowadził Arabów - liczniejsze ale gorszej jakości wojsko, ja - mniej licznych ale lepszych jakościowo Normanów. Kibiców było aż nadto, co widać na kanapie.
W centrum pozycję pośród skałek zajęli kusznicy. Tak na prawdę to ich ostrzał przesądził wynik starcia. Jeden z oddziałów jazdy szybko ruszył do przodu, drugi - dwa razy z rzędu nie zdał testu.
Najpierw ofiarą bełtów padli arabscy łucznicy. Pięć celnych trafień właściwie wyeliminowało tę jednostkę, która nie potrafiła się potem zebrać i w końcu uciekła z pola bitwy. Potem to samo stało się z chłopstwem. Co prawda miała to być jednostka "mięsa armatniego", ale zeszła z pola bardzo szybko.
U dołu planszy trwały ciągłe starcia normańskiej piechoty i agresywnej piechoty arabskiej. Ich walki ciągle kończyły się krwawymi remisami, nie przynoszącymi rozstrzygnięć.
Kuszników w końcu dopadła piechota, ale walczyla ona wyjątkowo źle i nie rozbiła przeciwnika.
Kiedy do walki dotarła normańska konnica było jakby po bitwie. W pierwszym starciu całkowicie rozbity został oddział lekkiej jazdy. W drugim - średniej, dodatkowo zginął arabski dowódca. Tego było już za wiele. Jednostki po kolei nie zdawały testów morale i starcie zakończyło się sromotną klęską Arabów.
